czwartek, 17 listopada 2011

momo

potrawa z Tybetu i Nepalu. sa troche mniejsze niz nasze pierogi, lepione z "takimi schodkami", nadziewane roznymi specjalami, ja biore zawsze veg momo, czyli po prostu z warzywami, nie wiem jakie rosliny sa w srodku, ale zawsze jest to pyszne i zawsze ma inny smak. gotowane na parze, moga tez byc smażone. podawane z sosami.
mi najlepiej smakuja takie z ulicznych garkuchni. nie dosc ze sa tansze, 30 nrs za 10 pierozkow, to duzo smaczniejsze niz w restauracjach.
tuz po zmroku rozkladaja swoje palniki a na nich garnki, uliczni kucharze z zapasem przygotowanych uprzednio momo.
dzis nie zdarzylem do pana ktorego namierzylem juz wczesniej i ze smutna mina wracalem, ale ku mojemu zadowoleniu zauwarzylem siedzaca na kocu panią ktora min. miala momo, nie zawiodlem sie byly jak dotad najlepsze chyba jakie jadlem. oprocz tego kobita miala pare innych nepalskich potraw, ale mowila tylko w nepali wiec nazw nie zapamietalem, jutro spróbuje :)

Momo od pani co dzisiaj siedziala sobie na rogu na kocyku. zostaly juz tylko 4

w ulicznych garkuchniach podaja je zawsze na wytloczonych z lisci ekologicznych talerzykach jednorazowego uzytku, zamiast widelca urzywa sie wykalaczki...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz