niedziela, 5 lutego 2012

“dziki” Nagaland


Do Nagalandu nie planowałem pierwotnie jechać. W Meghalaji spotkaalem się ze znajomymi, chciałem dalej jechać na wyspę Majuli, kolega rzucił hasło Nagaland, ze i tak mam po drodze, miałem czas, wiec pomyślałem, czemu nie..
Poczatkowo podróżowałem ze znajomymi później sam.
Dotarliśmy pociągiem do Dimapuru późnym wieczorem, ściśnięci jak sardynki w puszce. Od razu na stacji pani wojskowa nas wychwyciła z tłumu, rejestracja. Bardzo mili, dostaliśmy eskortę do hotelu. Urwaliśmy się naszemu ochroniarzowi. Później zapytaliśmy innych żołnierzy z karabinami gdzie jest hotel doprowadzili  nas pod same drzwi. Czeski film, ciężko się dogadać po angielsku z kimkolwiek..
Jednak bardzo mili ludzie, biali budzą juz tutaj sensacje.
Na targach można zobaczyć psy w workach i larwy jakieś. Potem w menu w jakiejś knajpie widziałem mięso z psa…

psy w workach, sprzedawane na targu. piszczaly

i w menu...

a to zolte to larwy
zycie na torach

W drodze do Kohimy autobus zatrzymany na checkpoincie, znow musieliśmy się zarejestrować. Nagaland jeszcze niedawno był dostępny dla obcokrajowców jedynie ze specjalnym pozwoleniem (niestabilna sytuacja, plemiona, sąsiedztwo Birmy), zmieniło się to od ubiegłego roku.
W kohimie okazało się ze prze następne 2dni będzie trwal strajk generalny (wszystko zamknięte, łącznie ze sklepami i restauracjami, transport stoi)  jednak na obrzeżach sklepy niektóre otwarte. Zatrzymaliśmy się pod jakas chatka na chwilke, od razu pani przyniosła tace ze szklankami z woda i zonk!! Ja nie wypije, ale  z drugiej strony nie chce sprawić przykrości milej kobiecie, wytłumaczyć nie da rady, zaradziły szybkie raczki Lukasza, które mnie później ratowały od wody nie raz : )

czaj sie gotuje

nieufnosc

to moglo by byc gdziekolwiek w Indiach

Kohima

Do Mokokchungu około 7godzin w autobusie. Zatrzymujemy się w rzadowym Circuit house, na wzgorzu.
W niedziele znów zamknete wszystko i transport nie działa.
Aha, w Nagalandzie tez obowiązuje prohibicja, ale znalezienie alkoholu to kwestia 5minut, za pierwszym razem na ulicy zapytałem kogoś gdzie mogę kupić alk, pani mnie zapytała “ale dlaczego chcesz pic alkohol?”. Nigdzie w Indiach nie widziałem tylu pijanych typów.


Potem pozbywamy się Oli ;)  i jedziemy do Tuensangu. Tu już wogole biali nie docieraja, w calym 2011r było tu 8obcokrajowcow! Wszyscy bardzo mili, od razu nas zgarniaja na komende, dla nas jest to od razu informacja turystyczna, po zapisamiu prowadza nas do hotelu, gdzie pijany 15etni kucharz mowi żebyśmy sobie ugotowali sami, ok., jajka sadzone z ziemniakami i salatka z pomidorow, witaj polsko! Meline tez znajduje w minute i już mi mila pani w jakiejs uliczce flaszeczke rumu do kolacji przygotowuje..
Wystarczy pójść na przedmieścia i jest czad, domy kryte sloma, swinie i psy biegające po okolicy, naprawdę wszystko w zasięgu kilku kroków od miasta, choc z każdym krokiem dalej ludzie bardziej nieśmiali, choć ciągle gościnni.

Poszedłem z Lukaszem do wioski Kuthur, 10km dalej. Najpierw zostaliśmy zaproszeni do pomieszczenia, herbatka i poznaliśmy wodza, który powiedział ze ma 150 lat, bez zastanowienia wypaliłem: “nie masz tyle” Lukasz na szczescie powstrzymal moje dalsze wgłębianie się w jego wiek tłumacząc mi ze często oni  nie maja pojecia o “czasie“, albo “czas” zawital u nich niedawno.. Oprowadzeni zostaliśmy przez jednego kolesia miłego, stare domy itp.. ale jakby nie chciano żebyśmy chodzili tam sami..


Innego dnia poszliśmy do Tuensang village i tam poznaliśmy kolesia który był naszym przewodnikiem, było bardzo milo, byliśmy na budowie domu jego brata, wszyscy niezwykle mili, potem w jego domu, wcześniej  w tradycyjnych chatach, gdzie ludzie nadal. żyją. Ale koleś zniknął na chwile i wrócił totalnie najebany. Czeski film, my w jego domu, wszyscy szczęśliwi ze tam jesteśmy, tzn same kobiety i dzieci, wpatrzeni w nas, koleś nawalony chce nam dac prezent, ok., dostajemy kilogram fasoli, nie mogliśmy odmówić J potem nas zawiózł do hotelu autem, uderzył w bramę i wjechał w zły podjazd…

dumny ze swego miesa ;)

Jeszcze z Krysia i Łukaszem pojechaliśmy do Mokokchungu, następnego dnia  już sam udałem się w długa, 8 godzinna podroż polnymi drogami przez dżungle do Mon, gdzie w okolicznych wioskach wciąż żyją plemiona dawnych łowców głów Konyak z wytatuowanymi twarzami.
W samym Mon już, pare osob z mojego dzipa próbowało mi organizowac nocleg, skończyłem w drogim hotelu. W miedzyczasie niedziela, wiec wszystko znow zamkniete, oprocz kościoła.

Po paru dniach pojechałem do wioski Lungwa, na granicy Indii z Birma,
chata wodza leży na samej lini granicznej, gdyz stwierdzil on ze jego ludzie zyja po obu stronach granicy i nie chce nikogo faworyzowac.
Znalazł się nawet maly guest house, który lata świetności miał już daaawno za soba, a kobieta która tym się zajumuje była akurat w polu jak tam dotarłem, wiec zostawiłem plecak u jakiegos typa i poszedłem poszwedac się po okolicy. Trafilem do chaty Angha (wodza) urzędował w wielkiej chacie tradycyjnej, sciany z plecionki, dach z jakiejs slomy, podloga klepisko. W jednym z pomieszczen siedzieli mężczyźni zajeci paleniem opium, zachęcali mnie do fotografowania, przygotown i palenia. Potem herbata, parzona w bambusie w samym ognisku. Pogadaliśmy o tatuażach, oni mi pokazali swoje, ja im moje. Mowili mi o procesie gojenia. Teraz już się nie praktykuje tego, ale przed nadejściem chrześcijan (którzy nawróciwszy Indian, zabronili tatuowania) mlodzi mężczyźni ozdabiali swoje twarze tatuażami, jak mi powiedziano, jeśli mężczyzna nie był w ten sposób ozdobiony nie był traktowany poważnie. Jeśli chcecie zobaczyc tych ludzi, to ostatni dzwonek..

przygotowywanie opium

wodz pali


tradycyjne domy

Pozniej chodziłem po wiosce miedzy domami i nie powiem żebym był traktowany przyjaznie, ludzie zachowywali się jakos dziwnie, jakby byli przestraszeni. dzieciaki za mną biegały, niektóre rzucały kamieniami...
Wieczorem w chacie zastępcy wodza ryz z jakimis liscmi, potem whiskey z mężczyznami..
Nagaland to dziwne miejsce,  jakze inni sa tu ludzie od uśmiechniętych od ucha do ucha na mój widok ludzi Khasi czy Assamczykow. Nieufni. Zamknieci jakby w innym swiecie..

2 komentarze:

  1. Trochę się przeraziłam tymi psami....a te larwy myślałam ,że to jakaś żółta odmiana grochu ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko w tym stanie w Indiach jedza takie smakolyki. tu ludzie bardziej niz Indusami sa z wygladu i wlasnie kulinarnych przyzwyczajen jak z Azjii poludniowo- wschodniej, zreszata podobno pochodza stamtad

      Usuń